sobota, 11 lipca 2015

I co dalej?

1 wymiana
8 wymieńców
8 krajów
1 USA
1 rok
10 miesięcy
46 tygodni
322 dni
7728 godzin
1 liceum
8 przedmiotów
ponad 2,500 uczniów
1 orkiestra
1 marching band
1 muzyczna rodzina
3 koncerty
1 prom
1 homecoming
masa znajomych
5 wycieczek
26 stanów
8,500 zdjęć
tysiące wspomnień
setki doświadczeń
1 nowa rodzina
1 nowy dom
1 nowy ocean
1 nowe miasto
1 nowa okolica
1 nowa ojczyzna


  Jakiś czas temu postanowiłam podsumować mój rok na wymianie w liczbach. Czemu akurat liczbach? Nie wiem... Może dlatego, że lubię matematykę... A może tak jest łatwiej? Ale jakie tam łatwiej, gdy okazało się, że niektórych rzeczy nie da się policzyć. Można jednak zapamiętać. Na przykład wspomnienia.
  Ten post jest dla mnie bardzo ważny. Może nawet i jeden z moich ostatnich. Jestem bowiem w drodze. W  drodze do Polski.
  Najbardziej zdziwiła mnie reakcja na pożegnanie hostów. Oni płakali. Ja starałam się ich pocieszyć, że będziemy razem pisać, dzwonić, zobaczymy się w ten październik i na pewno jeszcze parę innych razy podczas ich wycieczek w Europie. Nie potrafiłam płakać, choć tak bardzo ich kocham. Przez dwa wcześniejsze dni żartowałam więcej niż zwykle. Na każdym zdjęciu pozostałam z uśmiechem. W drodze na samolot rozmawiałam więcej niż zwykle.
  Na lotnisku siedziałam przez 2 godziny przed wejściem na samolot. Ludzie się śmieli i żartowali. Ja z kamienną twarzą czasem uśmiechałam się do małej dziewczynki obok, która z zainteresowaniem przyglądał się mojej marynarce. W środku wszystko mnie bolało. Pęknięte serce piłowało moją klatkę piersiową.
  Dopiero, gdy wsiadłam do samolotu i zorientowałam się, że siedzę w ostatnim rzędzie prawie pustego samolotu mając cały rząd siedzeń tylko dla siebie coś się we mnie złamało. Długo płakałam, nie mogąc przestać. Próbowałam oglądać film, ale wyłączyłam go jeszcze zanim się zaczął. Gdy samolot ruszył się o dwa centymetry o mało nie zaczęłam krzyczeć, by zatrzymali samolot, bo chcę zostać. Krzyk jednak pozostał niemy i ponownie poczułam łzy na policzkach. Widząc stewardessę, szybko je wytarłam próbując się uśmiechnąć. Chyba dopiero, gdy wznieśliśmy się w powietrze uspokoiłam się. Była 20:39. Jakieś 30 minut później dostałam kolację z lampką wina.

  W tym momencie powinien więc nadejść czas na refleksję - "I co dalej?" Nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem, kiedy odważę się otworzyć walizkę. Może, gdy okaże się, że potrzebuję czystej bielizny. Zupełnie nie wiem, jak rozpakuję te wszystkie zakupione ornamenty.
  Mam jednak pewien plan, pomysł. Pomysł jak spersonalizować swój pokój. Nie wiem, czy mi się uda. Ale wiem, że to będzie mój kolejny rozdział wymiany na te wakacje.
  Nie wiem, czy napiszę coś jeszcze. Może tak, może nie. Może pochwalę się wynikiem, a może zachowam go dla siebie. Co by się jednak nie działo, życzę wszystkim szczęścia. Takiego, jakie ja miałam. Ludzi, którzy zawsze pozostaną rodziną, choć nie mają z wami wspólnych korzeni. Cudownych wspomnień - na wymianie, czy nie - w życiu.

Powodzenia,
Wasza Madzia

PS. z całą pewnością moja lista się jeszcze odrobinę poszerzy ;)

Rocky Mountains - widziane zwierzęta

Pronghorn, czyli po polsku (tak... na pewno...) widłoróg

Chipmunk - Tamias

River Otter - Wydra Kanadyjska

Bizon amerykański

takie tam stado jeleni

Bielik amerykański podczas łowów

Grizli

Wapiti

Baribal

Bighorn sheep - Owca kanadyjska

Mountain Bluebird - Błękitnik górski

zgaduję, że Zając amerykański

świstak żółtobrzuchy

White - tailed Jackrabbit (nie znalazłam polskiej nazwy)

piesek preriowy

i jeszcze jeden - takie z niech słodziaki...

konie. Ale nie byle jakie - dzikie

mój pierwszy grzechotnik (stałam jedynie z 1,5m od niego :D )
ten mały ptaszek na dole po prawej,
to koliber

mały łoś i jego mama




piątek, 10 lipca 2015

Rocky Mountains - dzień VII - X

dzień VII
Czyli w sobotę, 4.07.2015 spędziłam w dużej części na podziwianiu skał. Pięknych formacji zarówno wewnątrz ziemi (dwie, jakże różne od siebie jaskinie oddalone zaledwie 30 min drogi) oraz na zewnątrz - Rushmore (tak, te cztery twarze w skale) oraz Devils Tower.

Rozpoczęliśmy od Devils Tower. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jak opisać tą wielką... Górę? O wysokości 1558m.n.p.m / 386m od podstawy... Ogólnie krajobraz Wyoming naokoło niej, to dzikie pustkowia, aż tu nagle na środku niczego stoi takie coś:


tak indianie nazywali tę górę




Jeśli chodzi o pierwszą jaskinię - Jewel Cave - była ona duża, w większości z gładkimi ścianami, często pokryta malutkimi świecidełkami - kryształkami.
Druga - Wind Cave - została odkryta przez pewnego mężczyznę w dość nietypowy sposób. Chodził od sobie bowiem po dworze, gdy usłyszał wielki szum. Gdy doszedł do źródła odkrył sporą dziurę w skale, z której wiał silny wiatr tworząc ten szum. Dlatego też jaskinia nazywa się "wind cave". Jako ciekawostkę dodam, że była to pierwsza jaskinia, której nadano nazwę parku narodowego. Alvin McDonald, który mając 16 lat zakochał się z jaskini, potrafił spędzać w niej całe dnie odkrywając nowe korytarze i opisując wszystko w swoim pamiętniku. To właśnie dzięki niemu jaskinia jest dobrze znana i odkrywa się w niej jedynie nowe rzeczy.
Obie jaskinie wciąż są odkrywane. Jedynie dość powoli, gdyż są one w 90% suche, a wodę zbiera się tam miesiącami dla trzyosobowej ekipy, która udaje się tam na cztery dni (samo dojście do wody zajmuje około 6 godzin)

















najbardziej znane z tej jaskini formacje wyglądające jak
małe kwadraciki


Żeby nie zasypywać nikogo zdjęciami jedynie z podziemi (i do tego nieznanymi miejscami), wrzucą teraz coś bardziej popularnego - Rushmore - wielki pomnik w skale, w górze przedstawiający głowy czterech prezydentów USA - Waszyngtona, Lincolna, Theodora Roosvelta oraz Jeffersona (jedynie w nieco innej kolejności). Co mnie bardzo zdziwiło, to informacja, że pomnik ten jest w 90% stworzony dzięki celowych wybuchach dynamitu w odpowiednich miejscach, czy proporcjach. I w taki właśnie sposób powstało takie dzieło:




próby moje i taty, dłubania im w nosach

czy obierania w różne rzeczy


dzień VIII - 5.07.2015

  Ten dzień rozpoczą się od dość nietypowego miejsca, jakim jest Wall Drug Store. Początkowa, w 1931 roku z 30 mil od Rapid city. Właśnie taką odległość pokonywało się w tamtych czasach przez dobre trzy godziny, jak nie dłużej. Więc pewien mężczyzna postanowił otworzyć mały sklepik dosłownie "w środku niczego". Biznes rozpoczął się, gdy przez całą drogę od Rapid City aż po Wall Drug znaleźć można było serię bilbordów reklamujących biznes między innymi darmową wodę, czy kawę za 5 centów. Tak zostało do dzisiaj. A w sklepie można znaleźć wszystko










  Kolejny przystanek, to kolejny park Badlands National Park. Tym razem w Dakocie Południowej.













  Gdy ludzie ze wschodu szli na zachód USA by osiedlić nowo nabyte tereny przez państwo, szli konkretnymi szlakami, takimi jak Oragon Trail, czy California Trail. Z kolei za punkty odniesienia, gdzie się znajdują służyły im różne charakterystyczne miejsca. Jednym z nich były góry Scotts Bluff, czy Chimney Rock









Na samym początku miałam publikować posty co drugi dzień, również z opisem dwóch dni w jednym poście. W inny sposób było by dużo, za dużo zdjęć w jednym miejscu. Później jednak okazało się, że w ciągu ostatnich dwóch dni trochę zrobiłam, ale nie mam za dużo zdjęć. Byłam bowiem 1,5 dnia (bo później wylot) w Rocky Mountain National Park. Gdy jednak tam dojechaliśmy okazało się, że było deszczowo, a wszystkie góry wyglądały mniej więcej tak:



W żadnym jednak razie nie leniuchowałam. Odbyłam z rodzicami safari po dolinie rzeki Kolorado, tej samej, co kilka stanów niże stworzy wielki kanion. W czasie safari odnalazłam w końcu swoje łosie - samice, samce, a nawet jednego małego łosia. 
  Oprócz tego jechałam najwyżej położoną drogą w USA, która po sezonie zimowym jest otwierana 4 lipca (śnieg tam, to dobre kilka metrów). Wdrapałam się na jedną z gór z pięknymi widokami (nie była ona najwyższa!), która była dwa razy większa od Kasprowego.
  No i na koniec podzielę się ciekawostką - atleci z USA trenują właśnie w terenie Kolorado, gdyż np. samo położenie stolicy Kolorado, Denver, to 1 mila. Ponieważ jest to wyżej, niż zwykle inni trenują, mają cięższe warunki, przez co jest im łatwiej, gdy na zawodach mają normalne warunki.