środa, 3 września 2014

Mini golf, impreza u wujka, Russian tea party oraz wizyta w szkole a zaraz po niej koralikowe szaleństwo

  sobota, 30.08.2014
  Jak to codziennie bywa wstałam dosyć wcześnie, bo kilka minut po ósmej. I jak to zwykle rano bywa zaczęłam poszukiwać dla siebie jakiegoś zajęcia. Niestety stanęło na tym, że wymyśliłam jedynie spacer w poszukiwaniu przystanku autobusowego do szkoły. Jak się później okazało tam nawet nie było przystanku, ławeczki, niczego. Jedynie krzyżówka, gdzie też autobus ma mnie zabierać do szkoły. Wczoraj dostałam przejazdówkę, którą przez pierwsze kilka dni będę musiała pokazywać kierowcy. A teraz powiem, dlaczego niestety postanowiłam tam i tylko tam pójść - bo już po niespełna 5 minutach musiałam wrócić - bo jest tam tak blisko - dwie uliczki dalej :) Żyć, nie umierać!
  Po południu razem z Giną pojechałyśmy odebrać hmamę z pracy, a następnie odbyły się małe zakupy - kupiłyśmy bransoletkę dla Giny współlokatorki z akademika, gdyż organizowała tego dnia swoją imprezę urodzinową.
  Następnie grałam w mini golfa dla dzieci. Chociaż, czy na pewno dla dzieci? W tym miejscu każdy tak samo dobrze by się bawił. Szkoda, że nie mam z tego dnia żadnych zdjęć. Ale kto by przypuszczał, że zakupy, to tylko jedna drobna bransoletka, a potem będzie tyle zabawy?

  niedziela, 31.08.2014
  Tego dnia odbyła się wspomniana w tytule posta impreza u jakiegoś tam wujka od strony htaty. Suma summarum impreza się skończyła, a ja nadal nie wiedziałam, u którego to wujka byłam. Ale co się dziwić. Było około 40 osób. I gdy niektórzy wychodzili w środku zabawy, kolejni goście przychodzili. A to rodzina, a to przyjaciele rodziny, a to sąsiedzi. Poznałam masę ludzi, ale szczerze powiedziawszy mało kto był zainteresowany skromną Polką, która nie wiedziała co się na około jej dzieje i jak ma się zachować. Jednak mimo tych granic dzielących mnie od rodowitych amerykanów udało mi się dorwać do gry. Zielonego pojęcia nie mam jednak, jak się ona nazywa. Mam jednak zdjęcie :)


  poniedziałek, 1.09.2014
  Labor day - na początku całkowicie zapomniała o tym dniu, dopiero później, gdy odkryłam, że moi hrodzice zostali w domu i nie poszli do pracy i nie dlatego, że zbliżała się kolejna impreza odkryłam, że to przecież święto pracy :)
  Jak zwykle byłam gotowa do wyjścia, zanim reszta domu obudziła się. I to nie jet lag, tylko stworzony przeze mnie system jeszcze pierwszego dnia łapania jak najwięcej z dnia, czyli poranne wstawanie, kiedy można coś zobaczyć i iście spać najpóźniej o 11, bo i tak po kolacji w pierwszych dniach nigdzie się nie wybierałam. Koło południa wybrałam się z hmamą do sklepu. Głównie z nudów. Ale nie tylko. Jakiś mały procencik należał do chęci znalezienia na półkach sklepu sera białego. Bo jak mam zrobić pierogi, twarożek, czy kopytka bez sera (moje ulubione pierogi to z kaszą gryczaną i serem :/ ) Wróciłyśmy oczywiście bez mojego przysmaku, jednak z dokupionymi bananami. Tam ta da dam! Zrobiłam swój pierwszy banana bread, którego wykonanie było mega proste :)
  Gdy tylko świeży wypiek powędrował z piekarnika na stół i został zapakowany i odłożony na później, ja, Stephanie i hrodzice wyjechaliśmy z Margate do... Jakiegoś innego miasta. Rzecz jasna nie pamiętam :/ 
  Russian tea party czas zacząć - a więc dziewczyna, bodajże Maria jest tak zakochana w Rosji, że postanowiła pojechać tam na swoją roczną wymianę z Rotary. Trafiła do Barnauł. Russian Tea Party było imprezą pożegnalną jej oraz zakosztowaniem specjałów Rosji. Ale. Jakie tam specjały Rosji, jak barszcz czerwony był i jajka faszerowane :) Stephanie się śmiała, że bardzo Polskie było to przyjęcie.
  Na tym spotkaniu poznałam również kilku Rotarian. Między innymi Alfię, do której to wysyłałam masę papierków, zanim jeszcze wyleciałam do USA. 

  wtorek, 2.09.2014
  Szkoła zaczyna się w środę. Ale czy aby na pewno?
 Byłam dzisiaj w szkole wybrać moje ukochane przedmioty oraz by napisać jakiś tam test dla obcokrajowców. I okazały się następujące rzeczy: Nie ma kogoś tam odpowiedzialnego za pisanie testu oraz w wyborze przedmiotów. Co więcej okazało się, że wcale nie muszę pisać tego testu. Wystarczyło poświadczenie hmamy, że znam angielski. No i git :) Nie zmieniło to jednak mojego położenia jeśli chodzi o dobór przedmiotów i nadal stoję na tym, że w poniedziałek rano, jak tylko przyjadę do szkoły mam się udać do kogoś tam i mam dostać swój plan lekcji. A ponieważ w poniedziałek równa się to z opuszczeniem trzech dni szkoły i wydłużeniem szkoły. 
  Jest jeszcze sprawa szczepień. Okazało się, że moja szkoła wymaga więcej szczepień, niż jak mi podało Rotary. Z tego powodu najpewniej będę musiała gdzieś tam pojechać i mieć jeszcze jedno szczepienie, które nie jest wymagane w Polsce. Na szczęście hmama powiedziała, że nie będzie mnie to nic kosztować, bo pokrywają to moje Stany.
  Po szkole pojechałam do pracy moich hrodziców. Tam pomagałam przy wypakowywaniu towaru, a następnie poszłam z hmamą na lunch, którym był Cheesesteak. Jejku, jaki on smaczny był :)
  Na koniec najlepszy punkt dnia - Craft Store, czyli to, co Madzia lubi najbardziej - sklep z różnościami do DIY, a między innymi koraliki. Duuużo koralików. Jak zobaczyłam promocję "kup dwie paczki (łącznie 270g) za 5 dolców nie mogłam być temu obojętna, bo wyszło strasznie tanio. Nie mogłam nie skorzystać i wzbogaciłam się o dwie paczki - jedna różowo niebieska, i druga w odcieniach jesieni - brąz, pomarańcz i zieleń. W tym też momencie też pierwszy raz użyłam słowo "mamo", gdy hmama postanowiła, że zapłaci za mnie. Jak na razie nie dała mi jeszcze otworzyć portfela, a kilka mega ważnych rzeczy musiałam sobie dokupić. Jak ja ją uwielbiam <3 Może to dlatego tak dobrze udało mi się zaaklimatyzować w USA i nie odczuwać tak wielkiej pustki z powodu rozłąki z rodziną?

  A już niedługo powstanie raport z mojego spaceru - czyli jak wygląda moja okolica. Może też podzielę się przepisem na mój bananowy chlebek? Prosto z szafki z przepisami hmamy, czyli pierwszej ręki :p