niedziela, 22 lutego 2015

North & South Carolina 12-16.02 part I

  Wieeeeki temu wspomniałam kilka słów, że wybieram się na golfa. Jak się udał? Znakomicie! Dlatego z chęcią podzielą się moimi przeżyciami :)
  W środę, około godziny 6 wyjechałam wraz z host mamą do D.C. Tam też spędziłyśmy noc w apartamencie z host tatą. Następnego dnia z samego rana wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy przed siebie. A tak oto przedstawiała się cała trasa podróży:

  Naszym pierwszym przystankiem okazało się historyczne miasto Jamestown. Była to pierwsza, stała osada anglików, którzy przybyli do Ameryki. Historię jej jako tako każdy chyba kojarzy, a jeśli nie, to pozwolę sobie przypomnieć bajkę Disneya "Pocahontas". Lampka się powoli zapala w głowie? Mam nadzieję, że tak :) Bo oto zdjęcia z wioski:
czy tylko mi przypomina to
Waszyngton Monument?

Jedyne, co w całości zachowało się do dzisiaj - kaplica

fundamenty budynków


pomnik Pocahontas
Jakoś wolę tą Disney'owską wersję



raz jeszcze kapliczka

i od środka


za szybką oryginalna podłoga



Jak kiedyś budowano miasta?

najpierw szkielet, a następnie błotem i mułem łatano dziury

rzeka James

Hm... Ktoś kojarzy gościa?

Oczywiście! Kapitan John Smith proszę państwa


miejsca, gdzie odnaleziono pochowanych ludzi.

ok. Trochę więcej niż dwie osoby...

  Następnie udaliśmy się do Kill Devil Hills. Było to już w Karolinie Północnej. Jest to również miejsce historyczne. Miejsce, w którym po raz pierwszy udało się wznieść do góry na... 12 sekund.
  A było to tak: Gdzieś tam na północy Stanów Zjednoczonych, w Stanie Ohio mieszkało sobie dwóch braci. Orville i Wilbur Wright. Na co dzień projektowali i robili rowery. Oprócz tego tworzyli projekty pierwszych samolotów. Ponieważ nie znano jeszcze wtedy tak dobrze pojęcie silnika, a wiatry w Ohio były słabe i rzadkie postanowili przetransportować swoje pierwsze samoloty do Karoliny Północnej. Jak się ktoś dobrze przyjrzał mojej mapce, to na pewno zauważył, że miejsce to nie jest na lądzie, tylko na dłuuuugiej wyspie ciągnącej się wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Właśnie tam są największe i nieustające wiatry znad oceanu, oraz pagórkowaty teren. A jak wiadomo wiatr + mała górka może się równać pierwszy lot samolotem.
  Przy pierwszych takich lotach uczyli się, jak sterować, a także zastanawiali się nad tym jak dopracować projekt. Wkrótce potem opracowali pierwszy silnik. Na ziemi zrobili długą szynę, po której się rozpędzali, by w końcu wykonać swój pierwszy lot. I chociaż trwał jedynie 12 sekund, był niezwykle krótki.
  Wszystko to, nad czym pracowali a także gdzie latali zostało przekształcone w mini muzeum - jest tam silnik, który po czwartym locie zepsuł się, co oznaczało przerwanie dalszych lotów; nadal można zobaczyć historyczną szynę; oznaczone miejsce z którego się wznosili; miejsca pierwszych czterech lądowań, a także wzgórze z którego odbyły się "niesilnikowe" loty.
zdjęcia braci

ich rowery

tak wyglądały zrobione przez nich samoloty

po lewej miejsce, gdzie z części musieli je poskładać




miejsca, gdzie wylądowali



mieszkali w takim małym drewnianym domku. 



Drugi natomiast był ich miejscem pracy





szyna o której wspomniałam


wzgórze pierwszego lotu  (ten baz silnika)




  Następnie zawitaliśmy w Bodie Island Light House:





  Oraz w Rodanthe, miasto, które wcześniej kojarzyłam jedynie z filmu noce w Rodanthe. Miasto o tej porze roku okazało się całkowicie martwe - ani żywej duszy, a piękne domy w spoczynku oczekują okresu letniego, kiedy też ludzie zaczną je wynajmować by spędzić wakacje na plaży Atlantyku.







drewniane "kratki" mają dawać cień w słoneczne dni





Witam w Cape Hatteras oraz znaku rozpoznawalnego tej okolicy - ślicznej latarni morskiej





   Po całym dniu jazdy czekał nas następnie odpoczynek na promie. Dopłynęliśmy nim na wyspę Ocracoke, by spędzić tam noc. Rano z kolei zatrzymaliśmy się jedynie na kilka chwil, by zrobić zdjęcia wschodowi słońca i tutejszej latarni morskiej i udaliśmy się na drugi prom...




widok w balkonu hotelu



wschód słońca





Zaraz po wyjściu z promu udaliśmy się do jeszcze jednego visitor center. Tutaj dostęp do latarni morskiej był ograniczony... Ok. Nie możliwy - gdyż znajdowała się na wyspie, a o tej porze roku nie było tam żadnych łódek turystycznych.



  A tak oto prezentuje się Beaufort:

w dużych jednopiętrowych budynkach
znajdują się małe sklepiki w pamiętkami


Ja sama zauroczyłam się architekturą domów



oraz całą masą huśtawek ogrodowych
znajdujących się na werandach domów







 Też to czujecie? Jak słońce przygrzewa i oświetla kolorowe domy? Na pewno tak :) Witam więc w Carolina Beach, ostatnim piątkowym przystankiem przed naszym docelowym miejscem:

















W środku ostatniego promu