niedziela, 31 sierpnia 2014

I jak tu nie uwielbiać Rotarian?

piątek, 29.08.2014
  Ten dzień z pewnością będzie należał do tych niezapomnianych. Spędziłam go głównie z moją counselor - Cynthią, która postanowiła zabrać mnie ze sobą na plażę. Niestety plaża nie wypaliła ze względu na pochmurne niebo, jednak nie oznacza to, że się nudziłyśmy. Bo przecież exchange student nie może się nudzić!
  Rano, zanim jeszcze po mnie przyjechała, ale już po tym, jak się dowiedziałam, że gdzieś mnie zabiera, wybrałam się na spacer. Tym razem bez roweru, bo chociaż była już 11, to wszyscy spali, a ja nie wiem nadal jaki jest kod do otworzenia garażu. Wróciłam taka dumna z siebie, że nie zabłądziłam... Inna sprawa, że szłam cały czas prosto wzdłuż jednej ulicy, a następnie nią wróciłam :D Po drodze postanowiłam nie skupiać się na domach (gdyż wszystkie wg mnie były takie same), tylko patrzeć na małe szczegóły, wyróżniające poszczególne domy. Starałam się też zapamiętywać nazwy mijanych ulic. Niestety nie wzięłam ze sobą aparatu, ale ponieważ mam ochotę powtórzyć mój spacer, zdjęcia z kolejnego razu z pewnością pojawią się na blogu :)
  Koło południa do mojego domu zawitała uśmiechnięta od ucha do ucha Cynthia. A oto zdjęcia z tego dnia:

Z lunchu w restauracji Baja
Czyż nie słodki ten mój piesek?
No dobra, wiem, że nie mój :(

I takie cudne zbliżenie :)

 Gardner's Basin



I te chwyty reklamowe w małych sklepikach, żeby tylko
kobieta kupiła ten piękny naszyjnik z wystawy


   Cynthia już zaciera ręce - powiedziała, że jak nie znajdzie dla mnie trzeciej hrodziny, to sama mnie przyjmie, nauczy jeździć samochodem (co z tego, że to wbrew zasadom Rotary), już myśli jak rozkręcić mój własny biznes ze zwierzątkami z koralików i zadzwoniła do jakiegoś pana grającego na flecie, gdyż muszę oprócz zespołu muzycznego w szkole mieć nauczyciela. Dodatkowo jest w stanie zabierać mnie do kościoła a nawet załatwić miejsce w chórku jako flecistkę. Co z tego, że jestem po roku nauki :) Jak ja ją uwielbiam...
   Ok... Po ostatnim wypadzie na plażę rozpoczęłam również kurację aloesem. Powoli czerwona skóra znika i pojawia się długo oczekiwany brąz. Może nie wszystko stracone? Już nawet plecy tak nie bolą...

piątek, 29 sierpnia 2014

Garden State - ciąg dalszy

  Zapewne ktoś zastanawia się, dlaczego tytuł posta, to "Garden State". Nie ma łatwiejszej odpowiedzi - każdy stan jest z czegoś znany, wyróżnia się czymś spośród innych. Mój akurat ogrodami. I gdzie by się nie spojrzało widać na to dowody - jedne bardziej oczywiste, jak same ogródki przed domami. Inne dowody są troszkę mniej oczywiste, a są nimi tablice rejestracyjne samochodów, które na samej górze mają napisane "New Jersey", niżej numer samochodu, a pod spodem "Garden State" (tak w 90%).
  A teraz coś więcej o minionych dniach:

  poniedziałek, 25.08.2014
  W niedzielę, przed pójściem spać zapytałam Stephanie, jakie są plany na poniedziałek i o której mam wstać. Okazało się, że Gina musi urządzić się w akademiku jej collegu - Rutgers. Jest on około 1,5h drogi od domu. To, co mnie zdziwiło, to to, że wzięła więcej rzeczy, niż ja na cały rok do stanów. Może rzeczywiście, będzie musiała sb sama gotować, ale po co jej było brać płatki do mleka, które może sobie kupić w pierwszym lepszym sklepie w identycznej cenie. 
  Tak jak miasteczko akademickie i cały kampus uczelni bardzo mi się podobał, tak sam akademik siał postrach. Wszędzie widać było czerwone rury, łazienki i toalety były wspólne a pokoje dwu-osobowe. Do ilości pokojów nie miałabym nic, gdyby nie to, że pokoje były takie małe, a meble takie wielkie i nieporęczne, że nie w sposób było wszystko pomieścić. I tak jak na początku nie dało się usiąść do jednego z biurek na krześle, bo mebel stał za blisko łóżka, tak po godzinnym przemeblowaniu jedna z półek na ubrania powędrowała do wnęki na ubrania, bo nie dało się za każdym razie czegoś zmieścić. W końcu jednak meble stanęły w dogodnych miejscach i można było zająć się rozpakowywaniem rzeczy Giny.
  Gdy wszystko było gotowe poszliśmy przejść się po mieście i wstąpiliśmy na lunch do meksykańskiej restauracji. I chociaż kompletnie nie wiedziałam o co proszę przy zamawianiu posiłku, jedzenie było bardzo dobre i zjadłam je ze smakiem. 
  Do Rutgersów pojechałam z Giną, Stephanie i Mike'm, który był "przyjacielem, nie chłopakiem" Giny, choć momentami wątpiłam w to, co wcześniej usłyszałam. Na miejscu z kolei poznałam współlokatorkę Giny - Christinę, jej rodziców i brata.
  Około godziny 15 cała nasza czwórka wyruszyła w drogę powrotną do Margate, tyle że przez Mays Landing, gdzie wstąpiliśmy do warsztatu samochodowego, który należy do moich hrodziców.
  Muszę wspomnieć jeszcze o jednej mało zdrowej rzeczy - moja hrodzina ma pełno sosów. Wszystko jednak jest kupne (już widzę te ulotki z E385, E702, E214 i innymi...). Na kolacje był kurczak podsmażany na cebulce i oczywiście z jakimś jabłkowym sosem. Sam sos był niedobry i po zakosztowaniu go od razu powiedziałam na głos, że mi nie smakuje, na co dostałam jeszcze jeden, gorszy od pierwszego. Jednak w całości z kurczakiem, był naprawdę dobry. Wracając jeszcze tak szybko do rzeczy kupnych - gdy otwieram lodówkę widzę wszystko gotowe, nawet sałatki w plastikowych pojemniczkach. Soki są w wielkich plastikowych butlach. Martwi mnie to trochę, bo chciałam się napić herbaty, jednakże nie mają nawet czajnika. Piją kupione soki i robią lemoniadę z proszku :(
   Tego dnia dostałam też wcześniej wysłany do mnie list z Rotary. Jest w nim opis mojego pierwszego wyjazdu orientacyjnego do Ocean City. Plan nie zainteresował mnie tak bardzo, jak sama lista wymieńców z mojego dystryktu. A więc: Jest nas osiem osób. Jeden chłopak i siedem dziewczyn. Chłopak jest z Niemiec. Z kolei pozostałe kraje to: Polska (czyli ja), Japonia, Hiszpania, Francja, Wenezuela, Brazylia i Kolumbia :) Ale się cieszę :D

wtorek, 26.08.2014
  Jeśli nudziliście się przy opisie poniedziałku, to ciekawe, co pomyślicie o wtorku! Poniedziałek był ogólnie bardzo nudny, w przeciwieństwie do wtorku. A więc od początku:
  Pierwszym punktem tego dnia był wybór przedmiotów do szkoły. Ogólnie zaczęło się nieciekawie. Okazało się bowiem, że Rotary zapomniało mnie zapisać do szkoły, także zmarnowałam tylko godzinę cennego czasu oczekując spotkania z kimś tam, kto miał ze mną wybrać przedmioty, po to by dowiedzieć się, że muszą mnie najpierw zapisać do szkoły. Super. Na domiar złego muszę pisać jakieś testy, przez które wszyscy nowi uczniowie z innych stanów, czy krajów muszą napisać :(
  Mam jednak kilka zdjęć szkoły:
Szafki, takie amerykańskie - z zamkiem szyfrowym :)

Korytarz

Po prawej pod łukiem stołówka

Biblioteka za szybą (wszystkie sale były pozamykane:( )

Wejście do sali gimnastycznej z
logiem szkoły

Kontrola bezpieczeństwa - bramki jak na lotnisku.
Ponoć są jeszcze urządzenia prześwietlające torby

Główne wejście do szkoły. Środkiem wchodzą dziewczyny,
 po lewej chłopaki, a po prawej inwalidzi

Próba uchwycenia całej szkoły niestety się nie powiodła.
Jest to tylko główna część, bez innych skrzydeł.
Nie bez powodu szkoła jest ogromna  ma pomieścić 5tys uczniów.


  Korzystając z tego, że byłyśmy z Stephanie w Atlantic City wybrałyśmy się na plażę:
Wzdłuż plaży ciągnie się ścieżka specjalnie dla ludzi
 i sięga ona ponoć aż Margate.
Jakoś nie chce mi się wierzyć i to sprawdzę jeszcze :) 


A to zdjęcia sprzed samego wejścia na plażę.
Te wysokie budynki to oczywiście Atlantic City.


  Odbyłyśmy również wycieczkę objazdową po jednej z ulic Atlantic City, która biegła obok większości kasyn. Z tej części dnia zdjęć udostępnić nie mogę :)

  Po Atlantic City wróciłyśmy do Margate. Tutaj zobaczyłam bibliotekę publiczną:


Wejście od strony parkingu

Wejście główne

Dowód, że to naprawdę biblioteka


Część dla najmłodszych z odpowiednim wystrojem:)


Widoki rozpościerające się zaraz za parkingiem biblioteki.



   A następnie...

Lucy the Elephant!

musiałam zrobić to zdjęcie...

Lucy jest znakiem rozpoznawczym
Margate

Nie jest cudowna?

A to widok z jej oka

A tu wnętrze - brzuch, pomijając rodziców dzieci
byłam najstarszym zwiedzającym :/


A to z jej grzbietu









  Kolejnym punktem tego dnia było odwiedzenie hdziadków. Nie zrobiłam tam żadnego zdjęcia, jednakże zainteresował mnie pewien koniec drogi

nazwa miejscowości

widok z mojego "końca drogi" na Atlantyk




dowód końca drogi :)

  Na kolację udaliśmy się do restauracji, gdzie też odbywało się spotkanie klubu Rotary - the Rotary Club of Mayas Landing. Z tego wieczoru nie mam zdjęć. Mogę natomiast powiedzieć, że kolacja była olbrzymia i smaczna, krótko się przedstawiłam (właśnie! byłam tam, ponieważ do tego klubu należy mój htata), dałam swój proporczyk i dostałam proporczyk stamtąd. Jeśli ktoś jest zainteresowany, jak wygląda spotkanie:
1. Jakaś przysięga
2. Jakaś modlitwa (?)
3. Szczęśliwy dolar
4. Zamawianie posiłku
5. Sprawy organizacyjne (trwają dobre 2,5h)
6. Loteria

środa, 27.08.2014
  Ten dzień mijał mi tak bardzo leniwie już od samego rana do... No właśnie. Do momentu, aż postanowiłam skontaktować się z mamą. Ale była zła, jak podliczyła, że mam u siebie godzinę 1 po południu, a ja leżę na łóżku i kazała coś z sobą zrobić. Szybko więc wpadłam na pomysł udania się na przejażdżkę rowerową. Zajęła mi ona ponad 1h - 15 minut jechania gdzie chciałam, 30 minut kręcenia się w kółko szukając drogi powrotnej i kolejne 15 minut na spytanie się o drogę i kolejne błądzenie szukając mojej ulicy a następnie szukanie domu.
  Gdy już odnalazłam dom i zjadłam coś na szybko, wybrałam się z hsiostrami na manicure. Wprawdzie ja tylko siedziałam i przyglądałam się, jak one miały robione (biedna Madzia oszczędza pieniądze na wycieczki), ale i tak dobrze się bawiłam.
  Gdy tylko wróciłyśmy miałam pięć minut na przebranie się, zabranie marynarki i udałam się do Rotary Club of Atlantic City na moje pierwsze spotkanie. Odbyło się ono w restauracji jednego z kasyn. Oczywiście była to najzwyklejsza i tylko restauracja :)
  Zaczęło się od ciepłych powitań. Wszyscy (no prawie wszyscy...) chcieli mnie poznać, przedstawić się. Podszedł np. do mnie jeden bardzo sympatyczny pan mówiąc, że jest dla mnie bardzo ważną osobą. Na pytanie dlaczego, zaczął się śmiać i powiedział, że to on będzie dawał mi moje kieszonkowe. Muszę go sobie zapamiętać :)
  Plan tego spotkania przebiegał bardzo podobnie. Za wyjątkiem mojego wejścia - gdy był szczęśliwy dolar ofiarowałam swojego za to, że byłam tam i w USA. A tak naprawdę był to tylko pretekst, żeby oficjalnie się przedstawić, dać drobne upominki ode mnie i zostawić każdemu po swojej wizytówce. Prezydent mojego klubu (ależ on sympatyczny:D ) w odpowiedzi na mój prezent dla klubu (koszulki ze szkoły, delicje i atlas o kościołach i sanktuariach w Polsce) uradowany wręczył mi proporczyk klubu. Nie spodziewał się jednak, że na to ja wyciągnę proporczyk mojego klubu.
  I tak oto powstały te zdjęcia, a ponieważ nie mogłam się zdecydować, które lepsze, nie omieszkałam wstawić oba.

   Następnie Cynthia przypięła mi i Stephanie przypinki z Rotary:

Ja i te moje miny wymiatają, wiem, ale nie miałam innych zdjęć :/
  A na koniec spotkania powstało takie oto zdjęcie:

   To, o czym trzeba wspomnieć, to to, iż Polska nie jest Rotarianom nieznana. I to nie jest tak, że przed moim przyjazdem zainteresowali się, gdzie ten kraj leży, bo nie uwierzę w to. Po prostu Rotarianie, są to ludzie światowi - jeden powiedział mi, że ma Polskie imię, bo kończy się na "ski", kolejny Rotarianin pytał mnie o Solidarność, mówiąc, że był w tym okresie w Gdańsku, inny podróżował po Europie i miał nawet dziewczynę Polkę, a pewien starszy mężczyzna zatrzymał mnie w momencie, gdy dawałam mu wizytówkę mówiąc, że był na wycieczce w Krakowie i Warszawie i jak bardzo mu się podobało.
  Na końcu usłyszałam przemiłe zdanie od prezydenta klubu:
  - We are your wujek and ciocias - jak ja ich uwielbiam...
  Córka jego będzie tak jak ja chodziła do seniorów, więc jest duuuuża szansa, że się poznamy, na co bardzo liczę. 

czwartek, 28.08.2014
   Ten dzień mogę skomentować jednym zdaniem: Jestem raczko-czekoladką i to jedynie po 4h spędzonych nad Atlantykiem. A oto zdjęcia:

surferzy atakują Atlantyk

W Polsce dokarmiamy gołębie. A tutaj takie ptaszyska

I oczywiście łódka. 

Dzieci uczące się surfować

Fale

Atlantic City

Znowu fale

Duuuuże fale

I jeszcze więcej fal

Czasem o brzeg obijają się fale do wysokości bioder

A te daleko są bardzo wysokie i niebezpieczne

I jeszcze raz łódka :)

Stephanie




I moje małe krabiki :)