sobota, 11 października 2014

Miss America 2015... w 2014 roku

  Co roku odbywa się w stanach konkurs zatytułowany "Miss America".
  O samym konkursie może za dużo powiedzieć nie mogę, gdyż nie mam wystarczającej wiedzy. Wspomnę tylko o tych kilku faktach, o których jest mi wiadomo:
  - biorą w niej udział studentki z całej Ameryki
  - muszą posiadać obywatelstwo amerykańskie (niestety, jeszcze nie czas na mnie:( )
  - na każdy stan przypada jedna miss
  - nie wystarczy być jedynie ładną
  - przy ocenie brane są pod uwagę: wygląd, inteligencja (sprawdzane na podstawie pytania. najczęściej na temat społeczny), talent (trzeba zaprezentować swój talent), prezentacja (czyli krótkie przedstawienie swojej osoby)
No i najważniejsze:
  - odbywa się w Atlantic City!

  I teraz dochodzę do sedna sprawy, czyli po co w ogóle o tym wspominam: otóż słowa nie napisałabym o tym, gdyby mnie tam nie było :) Oczywiście znowu pojawiła się tu dobroć mojej counselor - Cynthii. Bowiem zadzwoniła do mnie w dzień głównych konkurencji (dzień przed paradą, na którą niestety nie udało mi się dostać), że jeśli chcę, to za dwie godziny podjedzie do mnie do domu z biletem na pokaz Miss America i jeśli chcę się wybrać, to droga otwarta. Nie mogłam nie skorzystać z propozycji. Także pół godziny przed rozpoczęciem poszukiwałyśmy miejsca parkingowego, a kolejne pięć minut później pozowałam do zdjęcia z kandydatką na miss America z miss Pensylwania:

A po kolejnych kilku minutach przeszłam przez bramki bezpieczeństwa do wielkiego budynku, który mieści się na broadwalku i odszukałam wraz z Cynthią nasze miejsca. Pokaz robi wrażenie, nieprawdaż?

A dodając do tego, że widziałam to na żywo...


poniedziałek, 6 października 2014

Zaległości z... miesiąca!

  Już minęło ponad 2 tygodnie od mojego ostatniego postu! Wow. A jeszcze niedawno tak bardzo się cieszyłam, że zapisuję wszystko na bieżąco... Taki leń... Ale postaram się w najbliższym czasie pokrótce skrócić najważniejsze wydarzenia. A więc po kolei:
  3 września, czyli dnia, kiedy to powinnam była zacząć szkołę i dzień po mojej drugiej już wizycie w sekretariacie z powodu przyjęcia mojej hmamie udało się załatwić gdzieś tam wizytę na szczepienie. Kolejna środa (10 września) o 10:30. Zaraz po niej miałam się udać spokojnie na lekcje i rozpocząć szkołę. Tego dnia też wybrałam się na kolejny spacer z serii "wzdłuż ulicy na drugi koniec wyspy". Tym razem jednak zabrałam z sobą aparat, próbując odnaleźć jakikolwiek urok w moim małym miasteczku z jeszcze mniejszymi, ciasnymi domkami. Ok, może to nie do końca tak, że mam jakiś mały dom, gdzie w pokoju, który dostałam ledwo mieści się łóżko. Bo to nie tak, dom jest spory, pokój również. Chodzi tu jednak o coś znacznie innego - o małe działki. W tych okolicach jest prosta zależność - chcesz być pro i mieć super dom - postaw go przy oceanie, czy zaraz przy plaży. Wszyscy będą ci na pewno zazdrościć. Tylko pamiętaj - oprócz ciebie są jeszcze setki innych osób, dlatego niestety oprócz basenu na podwórku nic więcej nie zmieścisz, a naokoło domu będziesz mieć małą ścieżkę, tak, by nie daj Boże nie było żadnych szeregowców. To była pierwsza zależność. Druga jest taka - chcesz duży ogród i wiele przestrzeni? Zamieszkaj w mieście bardziej kontynentalnym i na peryferiach. A na pewno zaznasz spokoju (chyba, że wiewióry zaatakują :p)
  W ciągu moich pierwszych tygodni wszystkie domy były takie same. Małe, dwu-piętrowe, bez ogródka, czy działki i mające troszkę przestrzeni z przodu, by zaimponować sąsiadom pięknymi i zadbanymi grządkami kwiatów. Nawet pokrycie ścian tutaj, to... No właśnie, co to? Takie coś, co zwykle używam w budowie domów w SIMSach...  Kiedyś sprawdzę, jak to się nazywa.
  Dlatego ten spacer miał być moim poszukiwaniem wyjątkowości niektórych domów. A oto wyniki mojej pracy:


Często ludzie zamiast używać kamyków do obsypania roślin naokoło,
stosują muszelki. Dodatkowo umieszczają rybki, jak na zdjęciu,
i inne zwierzątka, postacie.




 



takie i podobne ozdoby można znaleźć
praktycznie przy każdym domu

flagi ameryki, to powszechnie stosowana ozdoba odródków













zdjęcie z serii "jak ja uwielbiam reklamy amerykańców"

Nie tylko na peryferiach miast można zostać zaatakowanym
przez wiewóry. Dzień bez zobaczenia wiewiórki, to dzień stracony.
Ten gatunek jeszcze dużo przetrwa...





Może niektórzy powiedzą, że zdjęcia nie mają żadnego sensu, że były pstrykane ot, tak. Jednak to nie jest prawda... Ale. Są rzeczy ciekawsze od tych kilku domków i wiewóry.
  W piątek, 5.09.2014 rozpoczął się mój pierwszy weekend orientacyjny, na którym poznałam prawie wszystkich wymieńców. Dla przypomnienia: w moim dystrykcie 7640 w tym roku przebywa ośmiu wymieńców. Każdy jest z innego kraju. Jest jeden chłopak, a reszta, to dziewczyny i jesteśmy z trzech kontynentów: Europa, Azja i Ameryka Południowa. A teraz krótka prezentacja poszczególnych osób:
  Brazylia - Giulia
  Francja - Fanny
  Hiszpania - Violetta
  Japonia - Chika
  Kolumbia - Silvia
  Niemcy - Lukas
  Polska - ja
  Wenezuela - Maria
  Ale zacznę po kolei: jak wyglądał piątek?
  O 18 tego dnia miało się odbyć spotkanie u goszczącego nas klubu, czyli w Ocean City Rotary Club.
  Cała nasza siódemka została podzielona i przydzielona do trzech rodzin. Ja, wraz z Giulią i Chiką przez weekend mieszkałam u rodziny jednego z Rotarian tego klubu. Tymczasowa hmama pochodziła z Gwatemali. Razem mają trójkę dzieci: Nicole, Natalie i Ninę. Dwa słowa więcej o nich: Nicole chodzi do tego samego collage'u co Stephanie, dlatego też rano pojechałam na uczelnię razem z Stephanie, a następnie spędziłam tam ponad godzinkę czekając na dzwonek zapowiadając koniec lekcji i spotkanie z Nicole, która to miała mnie dostarczyć do siebie do domu. Natalie skończyła już studia. Sama była w przeszłości na wymianie oraz zwiedziła Polskę, którą jest zachwycona (a przede wszystkim jedzeniem i Krakowem). No i jest jeszcze Nina. Zgaduję, że jest w moim wieku, może ciut starsza. Nie udało mi się jej poznać z prostej przyczyny - obecnie jest na wymianie w Belgii :)
  Spotkanie miało się zacząć w nadmorskiej restauracji o 6 wieczorem. Myślałam, że do tej pory kogoś poznam. A właściwie, to poznam Chikę i Giulię. Ale nie. Okazało się, że tylko ja zostałam tak wcześnie dostarczona do tymczasowego domu. A przed kolacją poznałam jedynie Silvię, która mieszkała niedaleko i została jedynie przez nas zabrana po drodze.
  Jak dojechaliśmy, niektórzy już tam byli, Violettę poznałam jeszcze na parkingu. Zaczęła się wymiana przypinkami i wizytówkami (chociaż byli i tacy, którzy dali ostatniego dnia...)
  Jako wymieńcy poproszeni byliśmy zaledwie o dwie rzeczy. Żeby się przejść do wszystkich stolików do Rotarian i powiedzieć "dziękuję" oraz by każdy zrobił krótkie wystąpienie na dwa zdania - przedstawił się, powiedział skąd jest, u kogo mieszka i w jakim klubie jest. Ale. Przejdę do zdjęć. A właściwie zdjęcia, bo był tylko jeden moment fotografowania naszej paczki, jednakże wszystkie zdjęcia wyszły prawie że identycznie:

  Następnego dnia, w sobotę początek dnia spędziliśmy zamknięci w podziemiach moich tymczasowych hostów. To właśnie tutaj omawiane były sprawy organizacyjne dotyczące wymiany - wszystkie regulaminy, papiery, informacje, dowiedzieliśmy się do kogo konkretnie kierować się w jakich sprawach i większość ważniejszych osób po prostu zobaczyliśmy, by dopasować twarze do nazwisk (znaczy... po prostu z nami tam byli).
  Po kilku godzinach skończyliśmy i mogliśmy udać się na lunch, którym był cheesesteak. Boże, jakie one ogromne. Wręcz nie ma możliwości, żeby zjeść wszystko za jednym zamachem.
  I wtedy też zaczęły się przyjemności - pyszny cheesesteak (następnie mało przyjemne dwie kaucje - na wypadek problemów zdrowotnych i na udział w pozostałych orientacjach) a następnie wypad na plażę i boardwalk:





smak tego jeszcze długo będzie mi się śnił w tych "słodkich snach"

z małą przerwą na wielką pizzę


  Gdy już byliśmy najedzeni udaliśmy się do wesołego miasteczka. Tam powiem szczerze czekała mnie walka z pewnymi obawami, jak np. udanie się na rollercoaster i nie tylko. W miarę jak coraz lepiej się bawiłam na sprzętach, na które wcześniej nawet nie spojrzałam, jako "straszne i  nie dla kogoś o słabych nerwach" udałam się z grupą na ostatnią atrakcję dnia przed zamknięciem parku rozrywki. Na urządzenie, które się zwało "apokalipsa ufo", czy jakoś podobnie. W każdym razie chodziło o stanie sobie w środku naprawdę szybko wirującej machiny. To wszystko. Jednak było to dla mnie i nie tylko dla mnie aż za dużo. W pewnym momencie miało się wrażenie, że było się kilkakrotnie cięższym, a całe ciało przywarło mocno do ścian UFO. Z doświadczenia nie polecam. Jedna z osób z wymiany zaliczyła wymioty w drodze powrotnej do domu.




  Ostatni dzień był dniem przede wszystkim pożegnań - z goszczącą przez weekend rodziną, z poznanymi tam osobami, w wymiańcami... Z ostatnim całe jednak szczęście, że tylko na razie. A zobaczymy się już 4 października na historycznym wypadzie do Filadelfii. I to w jeszcze powiększonym gronie!




z moją drugą hrodziną

z drugą hmamą