środa, 4 marca 2015

North & South Carolina 12-16.02 part II

  Na początku miałam wszystko razem ładnie opisać. Później jednak zorientowałam się, jak bardzo mój pobyt w Karolinach był podzielony na północ i południe. Cała granica była mocno naznaczona prawdziwą granicą między stanami.
  Do mojego ośrodka w Karolinie Południowej dotarłam późnym wieczorem. Okazało się, że razem z hostami miałam około godziny czasu do poznania wszystkich ich przyjaciół. Spotkanie było wyznaczone w barze na terenie naszego ośrodka. Jeśli zaś chodzi o ośrodek, to był on stricte nastawiony na osoby grające w golfa - od wystroju głównego budynku po obrazy w pokojach w domkach do wynajęcia. Tak jak w normalnym hotelu można znaleźć sklepik z pamiątkami, tak tutaj był "pro" sklep, czyli taki z ekwipunkiem do golfa. Na stołówce jest kilka telewizorów. jednak dwa z nich pokazywały kolejkę, kto na którą godzinę ma rezerwację i po kim. Reszta, to zawody golfowe. Tutaj kwiatki i drzewa nie robiły za ozdobę ośrodka, tylko za przeszkody dla grających w golfa, a bajkowe stawy, to otchłań, w której bezpowrotnie traciło się wrzuconą tam piłeczkę.
  Na golfa przyjechało około 20 osób. Wszyscy byli znajomymi mojego host taty. Także już pierwszego dnia poznałam całą masę nowych osób, a także usłyszałam pierwsze historie z poprzednich wypadów na golfa, czy irlandzkich kawałów (od jednego pana pochodzenia Irlandzkiego). 
  Żeby jednak nie wydłużać wrzucę kilka zdjęć z dnia kolejnego :)
wszyscy razem wyjechaliśmy. Ale grać mogły tylko
cztery osoby równocześnie, dlatego osoby czekające zajęły się
rozgrzewką.

host tata podczas rozgrzewki


"lewitująca" flaga pokazująca miejsce dołka


ależ blisko udało mi się piłeczkę
doprowadzić xD

ja grająca pozująca w czasie gry


oczywiście nie mojej gry xD



  W tym miejscu chciałam zaznaczyć, że akurat tego dnia nie obowiązywały takie prawdziwe zasady, a cała gra była bardziej dla zabawy. Cała gra polegała na tym, że w grupach czteroosobowych trzy osoby grały razem. Każda osoba kolejno uderzała w swoją piłeczkę, a następnie po wykonanym rzucie porównywało się, kto zrobił to najlepiej. Z tego też miejsca wszyscy przy kolejnej kolejce grali. Przeciwko tym trzem osobom grała samotnie osoba posiadająca kompromitującą, różową piłeczkę. Swoją drogą, ta z grupy, której towarzyszyłam została mi wręczona na pamiątkę.
  Nie powiem, żebym świetnie grała. O nie. Za to powiem, że nie omieszkałam spróbować poprowadzić samochód golfowy. Jak na pierwszy raz prowadząc coś z silniczkiem poszło mi nie najgorzej :)
  Na kolację tego dnia udaliśmy się do restauracji, gdzie zajadałam się przepysznym homarem i hush poppies. Cały tutejszy region odznacza się kilkoma nietypowymi potrawami. Niektóre udało mi się spróbować a inne nie omieszkam w przyszłości. Na pewno mogę polecić wszystkie owoce morza, które są tu bardzo świeże i dobrze przyrządzone. Oprócz tego hush poppy, osławioną sweet tea (na północy zamawiając ice tea trzeba się dopominać o cukier, w przeciwieństwie do południa). Nietypowe na pewno mogą się wydać smażone ogórki kwaszone, które trzeba spróbować. Niestety nie udało mi się nigdzie zamówić smażonych zielonych pomidorów :(
  
  W niedzielę postanowiłam zostać w domu. Golf  poprzedniego dnia w temperaturze 0 stopni był chłodny i wietrzny, także znając prognozę pogody zapowiadającą minusową temperaturę nad zwyczajniej w świecie sobie odpuściłam. Słuchając późniejszych opinii tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że dobrze postąpiłam. Nie zmarnowałam jednak dnia, o nie. Powstało bowiem kilka fajnych zdjęć :)
samochód promujący restaurację


sklep w paszczy rekina



i kolejny sklep surferski

a tak wygląda od środka





boardwalk


I znak Karoliny Południowej - palma

  Ostatniego wieczoru było wręczenie nagród - pieniężnych za wygrane rozgrywki, a także nagrody dla wszystkich, gdzie wygrałam czapkę.
  Ponieważ cały wieczór był bardzo oficjalny i podsumowujący cały weekend nie obyło się bez nadania mi nicku, gdyż każdy członek Delta Bravo (nazwa grupy) takowy posiada. Nie trudno było się domyśleć, że moje osławione hamowanie golfowego samochodziku z piskiem opon zadecydowało o moim pseudonimie, jakim jest Pirat


Dodatek:
  Kolejną niedzielę spędziłam w Camden. Mówi się, że jest to najniebezpieczniejsze miasto w USA. Ja jednak dojrzałam tam biedotę i dobrych ludzi. Ludzi, którzy stworzyli Cathedral Kitchen - miejsce, gdzie każdy może pójść i zjeść ciepły posiłek, a na drogę może wziąć kilka kanapek z masłem orzechowym lub dżemem. Właśnie tam razem z innymi wymieńcami pomagaliśmy podając posiłki, rozdając darmowe pieczywo, nalewając gorącą kawę/herbatę, czy wreszcie wycierając stoliki i zamiatając podłogę. Cieszę się, że miałam szansę pomóc...