Już minęło ponad 2 tygodnie od mojego ostatniego postu! Wow. A jeszcze niedawno tak bardzo się cieszyłam, że zapisuję wszystko na bieżąco... Taki leń... Ale postaram się w najbliższym czasie pokrótce skrócić najważniejsze wydarzenia. A więc po kolei:
3 września, czyli dnia, kiedy to powinnam była zacząć szkołę i dzień po mojej drugiej już wizycie w sekretariacie z powodu przyjęcia mojej hmamie udało się załatwić gdzieś tam wizytę na szczepienie. Kolejna środa (10 września) o 10:30. Zaraz po niej miałam się udać spokojnie na lekcje i rozpocząć szkołę. Tego dnia też wybrałam się na kolejny spacer z serii "wzdłuż ulicy na drugi koniec wyspy". Tym razem jednak zabrałam z sobą aparat, próbując odnaleźć jakikolwiek urok w moim małym miasteczku z jeszcze mniejszymi, ciasnymi domkami. Ok, może to nie do końca tak, że mam jakiś mały dom, gdzie w pokoju, który dostałam ledwo mieści się łóżko. Bo to nie tak, dom jest spory, pokój również. Chodzi tu jednak o coś znacznie innego - o małe działki. W tych okolicach jest prosta zależność - chcesz być pro i mieć super dom - postaw go przy oceanie, czy zaraz przy plaży. Wszyscy będą ci na pewno zazdrościć. Tylko pamiętaj - oprócz ciebie są jeszcze setki innych osób, dlatego niestety oprócz basenu na podwórku nic więcej nie zmieścisz, a naokoło domu będziesz mieć małą ścieżkę, tak, by nie daj Boże nie było żadnych szeregowców. To była pierwsza zależność. Druga jest taka - chcesz duży ogród i wiele przestrzeni? Zamieszkaj w mieście bardziej kontynentalnym i na peryferiach. A na pewno zaznasz spokoju (chyba, że wiewióry zaatakują :p)
W ciągu moich pierwszych tygodni wszystkie domy były takie same. Małe, dwu-piętrowe, bez ogródka, czy działki i mające troszkę przestrzeni z przodu, by zaimponować sąsiadom pięknymi i zadbanymi grządkami kwiatów. Nawet pokrycie ścian tutaj, to... No właśnie, co to? Takie coś, co zwykle używam w budowie domów w SIMSach... Kiedyś sprawdzę, jak to się nazywa.
Dlatego ten spacer miał być moim poszukiwaniem wyjątkowości niektórych domów. A oto wyniki mojej pracy:
Może niektórzy powiedzą, że zdjęcia nie mają żadnego sensu, że były pstrykane ot, tak. Jednak to nie jest prawda... Ale. Są rzeczy ciekawsze od tych kilku domków i wiewóry.
W piątek, 5.09.2014 rozpoczął się mój pierwszy weekend orientacyjny, na którym poznałam prawie wszystkich wymieńców. Dla przypomnienia: w moim dystrykcie 7640 w tym roku przebywa ośmiu wymieńców. Każdy jest z innego kraju. Jest jeden chłopak, a reszta, to dziewczyny i jesteśmy z trzech kontynentów: Europa, Azja i Ameryka Południowa. A teraz krótka prezentacja poszczególnych osób:
Brazylia - Giulia
Francja - Fanny
Hiszpania - Violetta
Japonia - Chika
Kolumbia - Silvia
Niemcy - Lukas
Polska - ja
Wenezuela - Maria
Ale zacznę po kolei: jak wyglądał piątek?
O 18 tego dnia miało się odbyć spotkanie u goszczącego nas klubu, czyli w Ocean City Rotary Club.
Cała nasza siódemka została podzielona i przydzielona do trzech rodzin. Ja, wraz z Giulią i Chiką przez weekend mieszkałam u rodziny jednego z Rotarian tego klubu. Tymczasowa hmama pochodziła z Gwatemali. Razem mają trójkę dzieci: Nicole, Natalie i Ninę. Dwa słowa więcej o nich: Nicole chodzi do tego samego collage'u co Stephanie, dlatego też rano pojechałam na uczelnię razem z Stephanie, a następnie spędziłam tam ponad godzinkę czekając na dzwonek zapowiadając koniec lekcji i spotkanie z Nicole, która to miała mnie dostarczyć do siebie do domu. Natalie skończyła już studia. Sama była w przeszłości na wymianie oraz zwiedziła Polskę, którą jest zachwycona (a przede wszystkim jedzeniem i Krakowem). No i jest jeszcze Nina. Zgaduję, że jest w moim wieku, może ciut starsza. Nie udało mi się jej poznać z prostej przyczyny - obecnie jest na wymianie w Belgii :)
Spotkanie miało się zacząć w nadmorskiej restauracji o 6 wieczorem. Myślałam, że do tej pory kogoś poznam. A właściwie, to poznam Chikę i Giulię. Ale nie. Okazało się, że tylko ja zostałam tak wcześnie dostarczona do tymczasowego domu. A przed kolacją poznałam jedynie Silvię, która mieszkała niedaleko i została jedynie przez nas zabrana po drodze.
Jak dojechaliśmy, niektórzy już tam byli, Violettę poznałam jeszcze na parkingu. Zaczęła się wymiana przypinkami i wizytówkami (chociaż byli i tacy, którzy dali ostatniego dnia...)
Jako wymieńcy poproszeni byliśmy zaledwie o dwie rzeczy. Żeby się przejść do wszystkich stolików do Rotarian i powiedzieć "dziękuję" oraz by każdy zrobił krótkie wystąpienie na dwa zdania - przedstawił się, powiedział skąd jest, u kogo mieszka i w jakim klubie jest. Ale. Przejdę do zdjęć. A właściwie zdjęcia, bo był tylko jeden moment fotografowania naszej paczki, jednakże wszystkie zdjęcia wyszły prawie że identycznie:
Następnego dnia, w sobotę początek dnia spędziliśmy zamknięci w podziemiach moich tymczasowych hostów. To właśnie tutaj omawiane były sprawy organizacyjne dotyczące wymiany - wszystkie regulaminy, papiery, informacje, dowiedzieliśmy się do kogo konkretnie kierować się w jakich sprawach i większość ważniejszych osób po prostu zobaczyliśmy, by dopasować twarze do nazwisk (znaczy... po prostu z nami tam byli).
Po kilku godzinach skończyliśmy i mogliśmy udać się na lunch, którym był cheesesteak. Boże, jakie one ogromne. Wręcz nie ma możliwości, żeby zjeść wszystko za jednym zamachem.
I wtedy też zaczęły się przyjemności - pyszny cheesesteak (następnie mało przyjemne dwie kaucje - na wypadek problemów zdrowotnych i na udział w pozostałych orientacjach) a następnie wypad na plażę i boardwalk:
Gdy już byliśmy najedzeni udaliśmy się do wesołego miasteczka. Tam powiem szczerze czekała mnie walka z pewnymi obawami, jak np. udanie się na rollercoaster i nie tylko. W miarę jak coraz lepiej się bawiłam na sprzętach, na które wcześniej nawet nie spojrzałam, jako "straszne i nie dla kogoś o słabych nerwach" udałam się z grupą na ostatnią atrakcję dnia przed zamknięciem parku rozrywki. Na urządzenie, które się zwało "apokalipsa ufo", czy jakoś podobnie. W każdym razie chodziło o stanie sobie w środku naprawdę szybko wirującej machiny. To wszystko. Jednak było to dla mnie i nie tylko dla mnie aż za dużo. W pewnym momencie miało się wrażenie, że było się kilkakrotnie cięższym, a całe ciało przywarło mocno do ścian UFO. Z doświadczenia nie polecam. Jedna z osób z wymiany zaliczyła wymioty w drodze powrotnej do domu.
W ciągu moich pierwszych tygodni wszystkie domy były takie same. Małe, dwu-piętrowe, bez ogródka, czy działki i mające troszkę przestrzeni z przodu, by zaimponować sąsiadom pięknymi i zadbanymi grządkami kwiatów. Nawet pokrycie ścian tutaj, to... No właśnie, co to? Takie coś, co zwykle używam w budowie domów w SIMSach... Kiedyś sprawdzę, jak to się nazywa.
Dlatego ten spacer miał być moim poszukiwaniem wyjątkowości niektórych domów. A oto wyniki mojej pracy:
Często ludzie zamiast używać kamyków do obsypania roślin naokoło, stosują muszelki. Dodatkowo umieszczają rybki, jak na zdjęciu, i inne zwierzątka, postacie. |
takie i podobne ozdoby można znaleźć praktycznie przy każdym domu |
flagi ameryki, to powszechnie stosowana ozdoba odródków |
zdjęcie z serii "jak ja uwielbiam reklamy amerykańców" |
Nie tylko na peryferiach miast można zostać zaatakowanym przez wiewóry. Dzień bez zobaczenia wiewiórki, to dzień stracony. Ten gatunek jeszcze dużo przetrwa... |
Może niektórzy powiedzą, że zdjęcia nie mają żadnego sensu, że były pstrykane ot, tak. Jednak to nie jest prawda... Ale. Są rzeczy ciekawsze od tych kilku domków i wiewóry.
W piątek, 5.09.2014 rozpoczął się mój pierwszy weekend orientacyjny, na którym poznałam prawie wszystkich wymieńców. Dla przypomnienia: w moim dystrykcie 7640 w tym roku przebywa ośmiu wymieńców. Każdy jest z innego kraju. Jest jeden chłopak, a reszta, to dziewczyny i jesteśmy z trzech kontynentów: Europa, Azja i Ameryka Południowa. A teraz krótka prezentacja poszczególnych osób:
Brazylia - Giulia
Francja - Fanny
Hiszpania - Violetta
Japonia - Chika
Kolumbia - Silvia
Niemcy - Lukas
Polska - ja
Wenezuela - Maria
Ale zacznę po kolei: jak wyglądał piątek?
O 18 tego dnia miało się odbyć spotkanie u goszczącego nas klubu, czyli w Ocean City Rotary Club.
Cała nasza siódemka została podzielona i przydzielona do trzech rodzin. Ja, wraz z Giulią i Chiką przez weekend mieszkałam u rodziny jednego z Rotarian tego klubu. Tymczasowa hmama pochodziła z Gwatemali. Razem mają trójkę dzieci: Nicole, Natalie i Ninę. Dwa słowa więcej o nich: Nicole chodzi do tego samego collage'u co Stephanie, dlatego też rano pojechałam na uczelnię razem z Stephanie, a następnie spędziłam tam ponad godzinkę czekając na dzwonek zapowiadając koniec lekcji i spotkanie z Nicole, która to miała mnie dostarczyć do siebie do domu. Natalie skończyła już studia. Sama była w przeszłości na wymianie oraz zwiedziła Polskę, którą jest zachwycona (a przede wszystkim jedzeniem i Krakowem). No i jest jeszcze Nina. Zgaduję, że jest w moim wieku, może ciut starsza. Nie udało mi się jej poznać z prostej przyczyny - obecnie jest na wymianie w Belgii :)
Spotkanie miało się zacząć w nadmorskiej restauracji o 6 wieczorem. Myślałam, że do tej pory kogoś poznam. A właściwie, to poznam Chikę i Giulię. Ale nie. Okazało się, że tylko ja zostałam tak wcześnie dostarczona do tymczasowego domu. A przed kolacją poznałam jedynie Silvię, która mieszkała niedaleko i została jedynie przez nas zabrana po drodze.
Jak dojechaliśmy, niektórzy już tam byli, Violettę poznałam jeszcze na parkingu. Zaczęła się wymiana przypinkami i wizytówkami (chociaż byli i tacy, którzy dali ostatniego dnia...)
Jako wymieńcy poproszeni byliśmy zaledwie o dwie rzeczy. Żeby się przejść do wszystkich stolików do Rotarian i powiedzieć "dziękuję" oraz by każdy zrobił krótkie wystąpienie na dwa zdania - przedstawił się, powiedział skąd jest, u kogo mieszka i w jakim klubie jest. Ale. Przejdę do zdjęć. A właściwie zdjęcia, bo był tylko jeden moment fotografowania naszej paczki, jednakże wszystkie zdjęcia wyszły prawie że identycznie:
Następnego dnia, w sobotę początek dnia spędziliśmy zamknięci w podziemiach moich tymczasowych hostów. To właśnie tutaj omawiane były sprawy organizacyjne dotyczące wymiany - wszystkie regulaminy, papiery, informacje, dowiedzieliśmy się do kogo konkretnie kierować się w jakich sprawach i większość ważniejszych osób po prostu zobaczyliśmy, by dopasować twarze do nazwisk (znaczy... po prostu z nami tam byli).
Po kilku godzinach skończyliśmy i mogliśmy udać się na lunch, którym był cheesesteak. Boże, jakie one ogromne. Wręcz nie ma możliwości, żeby zjeść wszystko za jednym zamachem.
I wtedy też zaczęły się przyjemności - pyszny cheesesteak (następnie mało przyjemne dwie kaucje - na wypadek problemów zdrowotnych i na udział w pozostałych orientacjach) a następnie wypad na plażę i boardwalk:
smak tego jeszcze długo będzie mi się śnił w tych "słodkich snach" |
z małą przerwą na wielką pizzę |
Gdy już byliśmy najedzeni udaliśmy się do wesołego miasteczka. Tam powiem szczerze czekała mnie walka z pewnymi obawami, jak np. udanie się na rollercoaster i nie tylko. W miarę jak coraz lepiej się bawiłam na sprzętach, na które wcześniej nawet nie spojrzałam, jako "straszne i nie dla kogoś o słabych nerwach" udałam się z grupą na ostatnią atrakcję dnia przed zamknięciem parku rozrywki. Na urządzenie, które się zwało "apokalipsa ufo", czy jakoś podobnie. W każdym razie chodziło o stanie sobie w środku naprawdę szybko wirującej machiny. To wszystko. Jednak było to dla mnie i nie tylko dla mnie aż za dużo. W pewnym momencie miało się wrażenie, że było się kilkakrotnie cięższym, a całe ciało przywarło mocno do ścian UFO. Z doświadczenia nie polecam. Jedna z osób z wymiany zaliczyła wymioty w drodze powrotnej do domu.
Ostatni dzień był dniem przede wszystkim pożegnań - z goszczącą przez weekend rodziną, z poznanymi tam osobami, w wymiańcami... Z ostatnim całe jednak szczęście, że tylko na razie. A zobaczymy się już 4 października na historycznym wypadzie do Filadelfii. I to w jeszcze powiększonym gronie!
z moją drugą hrodziną |
z drugą hmamą |
1) nie rozpaczaj, że 2 tygodnie przerwy, bo ja nic nie opublikowałam od września.
OdpowiedzUsuń2) MASZ JAPONIĘ A JA NIE TO NIE FAIR! Chociaż ja mam Tajwan, więc nie jest tak źle. I dwóch Niemców.
To Niemcy tacy dobrzy?
UsuńCicho - mam przypinki z Korei Południowe, Tajwanu, Tajlandii i od Chiki z Japonii ;)
Btw - 2 tygodnie były, gdy zaczęłam pisać posta. Ale skończyłam i opublikowałam po ponad miesiącu. Ale teraz zamierzam wszystko po nadrabiać. Może nawet znajdę chwilę na inne blogi...