Kalifornia...
W poprzednim poście wspomniałam, że miałam szansę raz jeszcze
zobaczyć ten piękny stan. Tak więc...
Z New England wróciłam parę minut
po północy w piątek w nocy. Gdy rano wstałam, host taty już nie
było. Pojechał do D.C by spakować się na swój tygodniowy wyjazd
do Brukseli. Ja sama nie miałam czasu wolnego. Przez jakąś godzinę
robiłam swoją prezentacją na district conference. Z kolei o 11
wyciągnęłam z mojej małej podróżnej walizeczki grube ubrania,
takie jak swetry a na ich miejsce wrzuciłam kilka bluzek. I chodź z
długimi rękawami, to na tyle przewiewnych, by nie było mi ani za
gorąco, ani za zimno. Idealnie na 20 stopniową pogodę. O godzinie
14 wyjechałyśmy z host mamą na lotnisko w Filadelfii.
Miałyśmy jedną przesiadkę w
Chicago. Oczywiście za krótką, by wyjść z lotniska. Taką
jedynie idealną, by zmienić terminale, zjeść kolację i stanąć
przy odpowiednim gate.
Z lotniska w Sacramento odebrała nas
Pat. I chociaż dla niej była dopiero dziesiąta w New Jersey wybiła
już wtedy pierwsza w nocy. Jak tylko dotarłyśmy do domu od razu
rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
Umówiłam się z hmamą, że
będziemy żyły na nasz stary czas. Czyli codziennie miałyśmy
wstawać na 5 czasu Kalifornijskiego. Następnie do 10 miałyśmy
czas dla siebie, który ja osobiście wykorzystywałam na odrobienie
wszystkich prac domowych.
Pierwszego dnia, w Niedzielę
wyjechaliśmy wszyscy o 6 z domu (wiem, jeszcze zdanie temu
wspominałam o 10... to był wyjątkowy dzień :) ). Pojechaliśmy do
Angels Camp. Tam rozpoczęliśmy dzień od mszy o 9. Następnie
pojechaliśmy do małego, uroczego miasteczka górskiego, gdzie
mieliśmy spotkać Lanę, jej męża i dwóch synów. Poszliśmy tam
do kawiarni i kupiliśmy pyszne śniadanie. Ja sama zamówiłam
wielkiego rogalika z dżemem malinowym w środku. Zjedliśmy z kolei
w parku.
Samo miasto słynęło z żab. Tych
od Marka Twaina. Ale czemu, to nie wiem... Znaczy wiem, że od
czegoś, co on tam napisał, ale co dokładnie, to nie wiem. W każdym
razie ludzie przed domami mają fontanny w żaby, na jednej ławce
siedziała wielka żaba, a na chodnikach były wyniki jakiś zawodów
w skakaniu, które co roku się tutaj odbywają.
|
jeden z zwycięzców festiwalu |
|
rajd motocyklowy z ponad |
|
rzeka przepływająca przez park w Murphy's |
|
symbol kalifornii - maczek kalifornijski |
|
jeden z kościółków |
|
wdrapałam się na szczyt cmentarza. By podziwiać widok na Angels Camp |
|
samochód z Kalifornii na tle Kalifornijskiego drzewa |
Właśnie. Po wyżej zdjęcie samochodu z drzewem, a tu zapomniałam wspomnieć, że z Kalifornii najczęściej spotyka się jedynie jeden rodzaj drzewa. Jest ono idealnie przystosowane do Kalifornijskich suszy.
|
Angels Camp - centrum miasteczka |
|
"korkowe drzewko" |
|
napis promujący jeden z wyścigów "żab" |
Kolejną atrakcją dnia był sklep z
minerałami, kamieniami, muszlami, czy nawet motylami (takimi już w
ramkach). Tutaj też zostały uprzednio kupione dla mnie przez Pat
kolczyki, które dostałam na Walentynki. Także gdy hmama i Pat
oglądały biżuterię, ja oglądałam minerały i zasuszone koniki
morskie. Biedactwa :(
Po obiedzie czekała na mnie
niespodzianka. Chyba jedna z większych. Pojechaliśmy bowiem do
jaskini. Tam dostałam od hmamy dwie opcje na podziwianie jej –
zejście schodami w dół, albo rappeling, czyli zejście w dół
jaskini za pomocą małego bloczka, jednej długiej liny i pasów,
którymi do tej liny byłam przypięta. I prawie 60 metrów w dół.
Szczerze mówiąc sama nie wiedziałam co było silniejsze –
strach, czy też adrenalina. Dla mnie same pierwsze 6 metrów
przeraźliwie mi się dłużyły. A to było dopiero zejście przez
taką jakby dziurę. Poniżej niej (czego nie było w ogóle widać
wcześniej) była olbrzymia 50 metrowa jama. Ja sama raz schodziłam
zaraz przy skałach, raz siedziałam w powietrzu z dala o
jakiejkolwiek ściany jaskini.
To był mój pierwszy raz. I nie
mówię tutaj tylko o schodzeniu w dół. Mówię ogólnie o
wszystkich powiązanych, tego typu sportach. Nigdy nawet nie udało
mi się załapać na żadną ścianę wspinaczkową.
Było niesamowicie. Gdybym miała
siłę, na pewno bym to powtórzyła, a w przyszłości jak się
nada okazja, to oczywiście skorzystam :)
|
A tutaj zawisłam w powietrzu.
Jednak pewniej się czułam mając
skałę pod nogami. |
W poniedziałek ponownie wstałam o 5.
Tym jednak razem zaraz potem nie musiałam jechać. I tak wszystko
byłoby zamknięte. Kiedy jednak wybiła dziesiąta byłam gotowa. Pat
odwiozła mnie i hmamę na stację... coś pomiędzy pociągiem a
tramwajem. W każdym razie pojechałyśmy tym czymś na stację
kolejową w starym Sacramento. Tam poszłyśmy do muzeum kolejowego.
Wszystkie pociągi i lokomotywy były oryginalne (jedna np. Jest
ostatnią na całym świecie). Nic nie było tam repliką. Był tak
ogólnie pokazany rozwój kolei. To, jak zachód uznał, że musi
wybudować tory, by połączyć się ze wschodem, była wzmianka o
krytych torach (w górach, by śnieg nie zasypywał), o połączeniu
linii wschód-zachód, a także o rekordzie światowym w najdłuższym
zbudowanym odcinku torów w ciągu dnia - ... mil (swoją drogą –
osoby, które miały płacić za budowę nie opłaciły tego odcinka,
gdyż uznały, że to niemożliwe).
Tak jeszcze wspomnę o świetnym
gwizdku który można było kupić – odgłos, który wydaje jest
niemalże identyczny, jak pociąg zbliżający się do stacji.
|
tunele kryjące tory kolejowe. |
Resztę dnia spędziłyśmy z hmamą
zwiedzając stare Sacramento – stare uliczki, które wyglądają
jak te w filmach westernowych, w jednym ze sklepów z cukierkami
spróbowałam pysznego świerszcza w czekoladzie (polecam!), nie
omieszkałam spróbować żelek "Jelly Belly" o smaku piwa,
czy popcornu (naprawdę tak smakowały!!). A także w jednym miejscu
udało mi się przebrać za kowbojkę i zrobienie pięknego zdjęcia z
bronią i butelką po Jack Daniels.
Pat z jej synem odebrała nas przed
Capital Building w Sacramento i pojechaliśmy do restauracji na
kolację.
|
a tutaj inne Jelly Belly - o smaku waty cukrowej |
|
mój świerszczyk w czekladzie |
|
i po nim... |
|
ulice starego Sacramento jak z westernowego filmu |
|
jedynie samochody psują klimat starego miasteczka |
|
buffalo :) |
|
ten budynek wyglądał zupełnie jak piramida... |
|
Tower Bridge - charakterystyczny most miasta Tak jak dla San Francsco Golden Gate Bridge |
|
nawet miasto w specjalny sposób się ze mną przywitało :) |
|
Kapitol Stanu Kalifornia Dla niewtajemniczonych - Sacramento jest stolicą Kali |
Ostatniego dnia przejechałyśmy się
z hmamą ponownie po mieście. Zwiedziłyśmy również stary port w Sacramento. Następnie odebrałyśmy Pat i wszystkie trzy pojechałyśmy
odebrać Jhonny'ego ze szkoły. Swoją drogą ma ładną szkołę.
Choć nie wiem, czy zdecydowałabym się kiedyś na szkołę tylko
dla dziewczyn, tak jak on jest w szkole tylko dla chłopców.
|
Tak właśnie wyglądał ford za czasów swojej świetności |
|
Dzieci miały szansę stworzyć powyższe pudełka |
|
fontanna - woda święcona |
|
poniżej - fajne, nietypowe domy |
Położyłam się spać dosyć wcześnie, gdyż
następnego dnia rano, o 5 miałam lot z Sacramento, przed Colorado
do Filadelfii.