poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Bydgoszcz Meeting 2014 - Piątek

 Już w domu. Po moim trzy dniowym pobycie z Rotarianami. Trwał on od piątkowego wieczora do niedzieli, do południa i tak szczerze był dla mnie o kilka chwil za krótki. Z osobami, które poznałam za krótko rozmawiałam, a wykłady miały za mało czasu, by posiedzieć chwilę i zastanowić się nad ewentualnym, choćby oczywistym pytaniem.
 Zacznę jednak od samego początku. Od chwili, gdy wsiadłam do samochodu. I choć będą to małe nieistotne relacje dla osób z zewnątrz, to ja jednak chcę o nich pamiętać.
 Rodzice uznali, że mój stary wiek (skończone 17 lat) do czegoś zobowiązuje i kazali mi ułożyć trasę przejazdu. Ok. Weszłam na google maps, wpisałam miasto wyjazdu, docelowe i zmodyfikowałam z lekka drogę, żeby nie robić wielkich łuków, które moim zdaniem były niepotrzebne. Jak się okazało po godzinie jazdy zrobiłam wieeeeeelki błąd. Znaczy. Ja nie miałam nic przeciwko drodze. Nie była to jakaś super droga, typu obwodnica, czy ekspresówka, tylko normalna jakaś tam krajowa jadąca przez małe śliczne miasteczka i wsie z pięknymi krajobrazami polnymi, czy też z sadami (kwitnące drzewa - to jest to!). Tylko moja mama co chwila na mnie gadała, czemu to jedziemy takim zadupiem i wg. Było się samemu zająć opracowaniem drogi. Skąd mam wiedzieć jakie są najlepsze? Mi tam odpowiadało to, jak było.
 W trakcie drogi pojawił się kolejny problem. Po nim dopiero moi rodzice zaczęli zastanawiać się, co ja robię w drodze na spotkanie organizacyjne, żeby pojechać na wymianę. Bo jeśli nie zapisałam (ani nie zapamiętałam) nigdzie adresu do hotelu, to jak ja przeżyję z Stanach przez rok? Napisałam do Anki. Kolejny niezorganizowany człowiek - nic nie wie. No to zaczęłam zastanawiać się, co by tu zrobić. W końcu napisałam do Dominika, żeby sprawdził mi na stronie informacyjnej do wyjazdu, ratując mnie tym samym przed rodzicami (Jeszcze raz ci dziękuję:p )
 Przez to, że wyjechaliśmy godzinę później z domu i przez "moją trasę" pod Toruń dojechaliśmy o wiele później, niż jak planowaliśmy. Co się z tym wiązało musieliśmy zrezygnować z zwiedzeniem tegoż miasta i jechać na złamanie karku do Bydgoszczy. Wszystkich przyszłych wymieńców chcę ostrzec, że jak dojechaliśmy, były tam godziny szczytu i w ciągu godziny przemierzyliśmy jedynie 3 kilometry, także dojechaliśmy jeszcze później, niż jak chcieliśmy, bo około 16:30.
 Na miejscu musieliśmy się zakwaterować się w hotelu. I znowu ja namieszałam. Rejestrując rodziców online na to spotkanie w profilu tylko jednego z nich napisałam o współmałżonku, więc wyszło, że nie są małżeństwem, co też ogólnie mieć dostać jakieś oddzielne pokoje. Znowu te ich zabójcze spojrzenia skierowane w moim kierunku. Całe szczęście na miejscu udało im się coś załatwić. Ufff...
 W tym miejscu dostaliśmy koszulki i identyfikatory. Te drugie jesteśmy zobowiązani nosić przez całe, trzydniowe spotkanie:


 Zaniosłam rzeczy do pokoju i zeszłam na dół, do recepcji odnieść klucz. Była kolejka. Ok. Poczekam z dwie minuty bo i tak nie miałam co do roboty. A tu nagle słyszę pokój 107. Co, co? To przecież mój. Szybko podeszłam do dziewczyny i pokazałam jej klucz. Wzięła ode mnie i poszła do pokoju. Ja natomiast zamieniłam dwa zdania z jej mamą. Pytała, gdzie jadę, do jakiego stanu i czy mam już GF. Odpowiedzi nie chcę tutaj zamieszczać, gdyż  można je znaleźć i to bardziej rozwinięte w poprzednich postach :)
 Nie wiedząc co z sobą począć poczekałam na dziewczynę i razem wyszłyśmy na dwór. Nazywała się Angelina. Dowiedziałam się kilku rzeczy o mojej przyszłej współlokatorce. Np. że w tym roku przyjęła już kilka osób w ramach wymiany tak, aby nie robić tego podczas jej wyjazdu. Poznałam także kilku tegorocznych wymieńców. Nie jestem pewna ich narodowości. Na pewno była jedna meksykanka. Chyba jedna Brazylijka i na koniec poznałam Amerykankę. Co się okazało po pytaniu o to gdzie jadę i mojej odpowiedzi, że do New Jersey od razu wołały "O! To ty jedziesz do Stephanie!" i przekazywały tą informację kolejnym wymieńcom. Ale ja jestem sławna :)
 Jednak Angelina szybko mnie opuściła, dla zagranicznych koleżanek, także musiałam odnaleźć się w towarzystwie przyszłych wymieńców. Podeszłam zagadałam jakąś mniejszą grupę, później dołączyło kilka kolejnych osób. Poznawałam coraz to więcej osób nie za bardzo pamiętając imion, czy miejsc, gdzie jadą. Ale czego można się było spodziewać - że poznam równocześnie tyle osób i zapamiętam ich ot tak, po podaniu ręki? Owszem, niektórzy byli ciekawi, czy też po prostu charakterystyczni, albo zamieniłam z nimi więcej, niż jak dwa zdania.
 Jak się okazało po jakimś czasie plan na miejscu został z lekka zmieniony i pierwsze spotkanie - ognisko mieliśmy mieć godzinę wcześniej, czyli o 19. Spotkaliśmy się na dworze, gdzie czekali na nas Rotarianie. Było to takie powitanie zarówno młodzieży jak ich rodziców, a także pierwsze praktyczne porady odnośnie wymiany - jak rozpocząć pierwszą rozmowę u siebie w rodzinie, czy jak zaprezentować się podczas pierwszego spotkania w klubie. Niektóre rady były naprawdę przydatne i warte zapamiętania, takie jak np. będąc w USA nie rozpoczynać tematu o republikanach, czy też demokratach. Jest to tak jakby temat tabu.
 Po około godzinnym spotkaniu było ognisko, gdzie wszyscy mogli częstować się kiełbaskami, napojami i innymi dostępnymi rzeczami (nie piszę jakimi, bo nie jadłam, ale wiem, że były z późniejszych opowieści). Zaczęłam poznawać kolejne osoby. Było ich tak wiele, że zaczęłam witać się z wcześniej poznanymi już ludźmi. Ale nikt na to nie zwracał uwagi. To, co zmartwiło mnie w jednej chwili, to mój brak pojęcia, gdzie leżą poszczególne stany. W tamtym momencie do mojej wielkiej listy planów/celi itp dodałam jeszcze jeden - znać położenie wszystkich stanów.
 Po posiłku cała młodzież zasiadła przed ogniskiem. W tym miejscu ktoś z wyżej (chyba xD) położonych rotarian zrobił mały wstęp dla dalszej części programu. Tutaj była mała wzmianka o regulaminie itp, a także zapowiedzenie gier prowadzonych przez tegorocznych wymieńców. Podzieleni zostaliśmy na dwie grupy i w nich mieliśmy kilka zabaw integracyjnych. Pierwsza z nich polegała na tym, że podzieliliśmy się na połowę. Jedna część miała być jakąś społecznością szkolną, pozostali natomiast mieli być obcokrajowcami. Społeczność miała w jakiś charakterystyczny sposób się zachowywać np rozmawiać tylko o zwierzętach, bądź mówiąc kręcić głową. Zadaniem osób z zagranicy było zorientowanie się, jak komunikują się ich rówieśnicy i spróbować wbić się w ich grupki.
 Druga gra polegała na ułożenie czarno-białych puzzli przedstawiających budynki. Utrudnieniem, jak się później okazało bardzo poważnym, było to, iż nikt nie mógł wypowiedzieć choćby słowa. Dwie grupy, które układały obrazek (po pierwszej nie był on niszczony) nie były w stanie ułożyć nawet 1/20 całości.
 Na sam koniec podzieliliśmy się w mniejsze grupy wg państw, gdzie jedziemy. W każdej z nich byli odpowiednio wymieńcy z tych krajów, którzy gotowi byli odpowiadać na wszystkie nasze pytania.
 W pokoju jakimś dziwnym trafem wylądowałam jeszcze z Anką, która nie omieszkała wykorzystać sytuacji. Zabrała mi telefon i nie mogłam przez jakiś czas pisać (to nic, że się wtedy myłam)

 Tyle jeśli chodzi o piątek. Reszta w następnych postach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz