czwartek, 2 lipca 2015

Rocky Mountains - dzień I & II

Dzień I
  W niedzielę 28 czerwca, lekko po 8:30 rano z małym opóźnieniem opuściłam lotnisko Dulles. Przez chwilę zaczęłam zastanawiać się, który to już był lot. Szczerze mówiąc, dawno straciłam już rachubę. Wiem, że na pewno powyżej 20, a może i 25. Pamiętam, że sama Floryda była 13. Tylko przed przesiadką, czy po? Tego nie jestem w stanie stwierdzić. W każdym razie mój docelowy lot miał być tym razem do Denver, stolicy Kolorado. I chociaż po wylądowaniu nie udało mi się namierzyć żadnych sklepów z marihuaną, nie tracę nadziei, gdyż za około 8 dni, będę z powrotem w tym stanie.
  Plan zwiedzania na pierwszy dzień był bardzo skromny. Musieliśmy bowiem się udać na północ do Wyoming. Po drodze jedynie zatrzymaliśmy się w małym klasztorze sióstr zakonnych, by się pomodlić w ramach niedzielnej mszy. Klasztor nazywał się "Abbey of St Walburga".









  Po kolejnych pięciu godzinach jazdy dojechaliśmy do hotelu w Wyoming, gdzie spędziliśmy noc.

 Dzień II
  Tak jak w nocy jedyne o czym  marzyłam, to położyć się spać, zaraz po dojechaniu do hotelu, tak dzisiaj, 29.06.2015, z zainteresowaniem rozejrzałam się po okolicy hotelu. Stał on na małym wzgórzu niedaleko miasteczka. Zaraz... Miasteczka? Czy te cztery domki można było nazwać miasteczkiem? A właściwie polecam samemu to poprawnie nazwać Dla mnie pozostanie to miasteczkiem. W końcu nawet stacja benzynowa się tam znajdowała.



  Dzień ten zarówno zaczęłam, jak i zakończyłam w Wyoming. Natomiast w środku zahaczyłam jeszcze o Utah oraz Idaho. Już teraz jestem w stanie scharakteryzować to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy, jeśli chodzi o krajobrazy. Ogólnie brak drzew - szczególnie w Kolorado. To, można nawet zauważyć jedynie przelatując przez ten stan. Już wcześniej to widziałam mając transfer podczas powrotu z ostatniej wycieczki w Kalifornii.Teraz, jak myślę o tym poście, to chyba charakterystykę, obserwacje i opisy poszczególnych stanów pozostawię sobie na później, szczególnie, że czeka mnie jeszcze co najmniej jeden dzień w Kolorado na podziwianie Rocky Mountains oraz wciąż jeszcze jestem w Wyoming. Na to konto zajmę się opisywaniem zwiedzonych miejsc.  Pierwszym przystankiem drugiego dnia był Fossil Butte National Park. Park położony na południowo-zachodnim końcu Wyoming. Park, który charakteryzawał się pagórkami, wzgórzami i dolinami. A wszystkie one pokryte były rośliną zwaną Sagebrush. Wygląda jak niewielki krzak o kolorze zielono-niebiskawym. Jest to roślina, która z całą pewnością charakteryzuje Wyoming. Co ciekawe ziemia tutaj jest tak sucha, że nawet trawa nie rośnie (w przeciwieństwie do Kolorado, gdzie popołudniowe deszcze, o ile dolecą do ziemi, zapewniają zieloną traw(k)ę).  Wracając jednak do parku. Jedną z atrakcji była malownicza droga wśród takich właśnie krzaczków i pagórków. Z kolei drugą atrakcją były skamieliny (jak się można domyśleć – fossil ang. skamielina). W visitor center można było podziwiać ich całą masę – ryb, żółwi, ptaków, węży, robaków, czy roślin.










































  Kolejnym przystankiem było jezioro "Bear Lake" które cieszy się sporą popularnością dla osób kochających wypoczynek. Samo jezioro znajdowało się na granicy dwóch stanów – Utah i Idaho.














Po południu wjechaliśmy do Grand Teton National Park. Jest to kolejny park, który wpisuje się na moją listę top 5 parków narodowych (listę opublikuję pewnie po skończeniu wymiany). Grand Teton jest nazwą najwyższego szczytu Teton Range, który jest fragmentem Rocky Mountains. Same Rocky Mountains (góry skaliste) ciągną się od Kanady, aż po Meksyk. Zanim wjechaliśmy do parku, próbowałam znaleźć łosia w wielkim rezerwacie przeznaczonym dla nich. Niestety bez skutku. Nie tracę jeszcze nadziei. Czekają mnie bowiem bizony, kojoty, wapiti i inne.Park był niesamowity – góry miały powyżej 4km wysokości, niedaleko ich było cudne jezioro... Ale, co ja mogę pisać. Zobaczcie zdjęcia :)







































  W tym też parku spędziłam noc, spróbowałam pierwszego wapiti, jadłam poporn o smaku jagodowym, piłam jagodową colę i zjadłam fioletowego ziemniaka. Mogę się też pochwalić, że zakończyłam tam jedno z moich wyzwań – zrobić zdjęcia 50 tablicom rejestracyjnym ze wszystkich stanów, znajdując samochód z Nowego Meksyku :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz