poniedziałek, 10 listopada 2014

Halloween

  W końcu kilka dni wolnych od szkoły i już takie możliwości kontynuowania bloga. A jest tyle do opowiedzenia. Ten post będzie pisany o wydarzeniach z ostatnich tygodni. Na początek parę słów i zdjęć z tak wielkiego dnia jakim jest w Stanach Halloween, a następnie parę słów o przygodach w szkole.

  Wszystko zaczęła się jak jeszcze w środku paźniernika, kiedy to domy w mojej okolicy zaczęły przybierać iście halloween'owe ozdoby - trupie czaszki, zjawy, duchy i oczywiście dynie. Jeśli chodzi o te pierwsze, to zdobycie ich najczęściej wiąże się  z wypadem do sklepu i kupnem. Z dyniami sprawa ma się troszke inaczej. Tuta przeważnie kupienie to tylko jeden mały kroczek. Większym bowiem jest:
 - pomalowanie ich - jak ja to zrobiłam jakiś czas temu na Fall Festival --> KLIK
 - znalezienie na polu dyniowym - trzeba znaleźć tą idealną dynię
 - wycinanie - to właściwie pestka. Ale wyciągnąć wcześniej wszystko z wnętrza dyni...

  A więc tak to u mnie było z ostatnimi dwoma punktami:
dynie w tamtą stronę


każdy znalazł coś dla siebie

pole dyniowe





wycinanie dyni - zaprojektowanie, opróżnienie środka
wycięcie kształtu, umycie, pstryknięcie fotki przed domem


***

Dodatek:

  Wymiana, nie jest wymianą, gdy nie złamiemy zasad, regulaminu, nie nakręcimy czegoś i nie postawimy całej szkoły na nogach. Może moja szkoła była za duża, żeby ją całą postawić na nogach w poszukiwaniu mojej zguby, ale znaczna część na pewno nie miała spokoju przez kilka godzin. A wszystko za sprawą mojej sklerozy. Chciałabym na koniec halloween'owego eventu przytoczyć przygodę, która to przytrafiła mi się w szkole (dzięki niej tyle punktów regulaminu udało mi się złamać... I to w tak krótkim czasie :D )
  Zaczęło się od zmęczenia. No Tak. Madzia Wstaje rano po całej przespanej nocy. Bite osiem godzin snu, a nadal jest zmęczona. Prysznic? To tylko metoda na rozbudzenie no i zabicie 20 minut cennego czasu na przygotowanie się do szkoły. W końcu gotowa wylatuję jak poparzona z domu na "przystanek autobusowy" z kilkominutowym opóźnieniem. A autobusu nie ma... Przed domem minęłam się z innym autobusem, który to jedzie do innej szkoły. Mój zwykle jest chwilę po tym. A ja już stoję 20 minut a autobus nadal nie przyjechał. Zaczęłam się już martwić - że te dwie minuty spóźnienia wystarczyły, żeby mój autobus przyjechał przed tamtym. Jest 7:25. W końcu słyszę upragniony odgłos autobusu - a jednak. To kierowca się spóźnił/jest inny kierowca. No i godzina późna. Jak przyjedziemy do szkoły będzie pewnie około 7:45, czyli jak nic spóźnię się na pierwszą godzinę, którą jest w-f.
  Miałam rację. O 7:48 zajeżdżamy pod szkołę. Szybko wychodzimy z autobusu i udajemy się do głównego wyjścia, które jako jedyne jest otwarte dla spóźnialskich. Od razu kieruję się na kilkoosobową kolejkę do sprawdzenia zawartości plecaka i przejście przez bramkę. Kolejka szybko się przesuwa i nagle mam wyłożyć cały mój dobytek. A tu nie mam nic w ręku. Jedynie czuję ciężar plecaka załadowanego notatkami i zeszytami. Gdzie jest mój flet?

C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz