niedziela, 2 listopada 2014

Nowości ze szkoły

  Mój pierwszy dzień szkoły przypadł na środę 10 września i to nie od rana, lecz od 6 godziny lekcyjnej z 8. A dzień ten wyglądał następująco:
  Na godzinę 10 miałam umówioną wizytę w jakimś "department of health". Tam dostałam z dwie, jak nie więcej szczepionek. Dlaczego tyle? Bo nikt nie był w stanie rozczytać jakie szczepionki miałam w jakich ilościach i w jakim wieku. Tak więc profilaktycznie dostałam jeszcze jakieś. Co za świat...
  Gdy w końcu wszystko wylądowało na swoim miejscu łącznie z plasterkami z Scooby Doo na moim ręku (bo głównie małe dzieci tam przyjmują) mogłam udać się do szkoły i skończyć zapisy do szkoły. Udałam się z hmamą na początku do pielęgniarki szkolnej. Jednej z wielu dostępnych (bo na ponad 2,5 tys. uczniów nie może przypadać tylko jedna). Tam znowu masa papierkowej roboty. Ale tutaj czegoś brakuje, a co tu jest napisane, co to za szczepienie itd. Z nudów zaczęłam zapisywać do notesu z adresami i numerami kontaktowymi (informacje tylko o USA) rozpiskę dzwonków szkolnych i wyliczać ile trwają godzina lekcyjna, czy też przerwa. A było to o tyle bardziej skomplikowane, że dzwonki nie dzwonią równo 5, czy 10 po jakiejś godzinie, tylko np. o 11:01. Także uświadomiłam sobie smutną prawdę. Dzień w szkole będzie liczył 8 godzin lekcyjnych. W tym lunch, także nie mam zielonego pojęcia, jak ja pomieszczę te wszystkie przedmioty na które chcę uczęszczać.
  Całe szczęście sprawa się dosyć szybko wyjaśniła z pomocą mojego school guidance. A oto mój plan lekcji:
P1. Gym
P2. Anatomy (+P1 R)
P3. English
P4. Hiszpański i od 9.10 zamiast niego US History (po ingerencji Rotary rzecz jasna -.-")
P5. lunch
P6. Chemistry (+P5 F)
P7. Pre-calculus
P8. Band (<3 flute)
  Na początku mówili, że będę juniorem, później na planie lekcji widniało "grade:12" a na koniec skapnęli się, że jest błąd, bo jestem junior. Tak jakby ktoś pytał: dnia 11.10.2014 nadal jestem juniorem, aczkolwiek nie wykluczone, że ulegnie to zmianie jeszcze z 30 razy.
  Gdy prawie wszystko było już gotowe przyszedł czas na pstryknięcie zdjęcia do ID. Powiem tak: w życiu nie miałam jeszcze tak kompromitującego zdjęcia. Co więcej widnieje ono na dokumencie szkolnym, który muszę co najmniej dwa raz dziennie pokazywać ludziom (przy wejściu do szkoły i na stołówkę). Odpuściłam głupie zdjęcie i teraz kłócę się z Lukasem, kto ma gorsze.
  Byłam już gotowa do odmaszerowania do klasy. Tylko gdzie jest moja klasa? Musiałam pójść na chemię, klasa C120. Całe szczęście Mr. Wrincle poprosił jakiegoś chłopaka, który akurat do niego przyszedł porozmawiać, by tamten odprowadził mnie pod klasę. Tak też się stało. Z tym wyjątkiem, że nie odprowadził mnie pod, lecz do środka klasy, a wchodząc oświadczył wszystkim, że przyprowadza "nową uczennicę". Miałam chociaż dobre wejście :p A po chłopaku słuch zaginął (nie zapamiętałam jak wyglądał, więc nawet jak się z nim codziennie mijam na korytarzu, to nie jestem tego świadoma. Mam czasem dziwne wrażenie, że może to być chłopak z matmy... Chociaż szczerze wątpię... :( )
  Jeszcze pierwszego dnia wsiadłam po szkole do złego autobusu. Ale jak tu wybrać ten jeden, właściwy, skoro dane mi było 10 minut na znalezienie go, a łączna ilość autobusów to koło 60 (20 linii po 3 autobusy). Tak więc zamiast w Margate wylądowałam na drugim końcu wyspy nadal w Atlantic City. Co gorsza telefon mi padł. Poczułam się jak Ian - rozładowany telefon, zły autobus, kontakty zapisane w telefonie i pytanie kierowcy co robić. Moja sytuacja była jednak troszkę lepsza: Pamiętałam adres, a w notesie (coś mnie tknęło rano, żeby dorzucić go do szkoły) zapisane wszystkie numery kontaktowe. Szybki telefon, informacja na skrzyżowaniu których ulic będę czekała i uradowana wysiadam z autobusu. Stephanie powiedziała, że wymiana, bez zgubienia się, to nie wymiana.
  W oczekiwaniu na hmamę, która przewidziała, co się może zdarzyć siedziałam na jakimś murku. Atlantic City... Różne opinie słyszałam na temat tego miasta. Jedną z nich, było, że jest to bardzo niebezpieczne miejsce o dużej przestępczości. Przycisnęłam plecak mocniej do siebie i czekałam rozglądając się wokół w oczekiwaniu na ten jedyne samochód. W pewnym momencie podszedł do mnie starszy mężczyzna i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Nie... Wsiadłam tylko do złego autobusu, a teraz czekam, aż ktoś mnie odbierze... Gdy to usłyszał wsiadł z powrotem do samochodu. Nie odjechał jednak. Czekał. 10 minut później podszedł do mnie i dał mi swój telefon mówiąc, żeby zadzwoniła raz jeszcze, albo on to zrobi. Po skończonej rozmowie czekał ze mną do momentu, aż przyjedzie po mnie hmama. Po tym przypadku nie uwierzę, że Atlantic City jest miejsce niebezpiecznym, gdzie na każdym kroku czekają na mnie przestępcy. Co więcej moja druga hrodzina właśnie tam będzie mieszkać.
  Przygody z autobusem szkolnym na tym się nie skończyły, ale o innej, bardzo ciekawej opowiem w kolejnym poście ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz